Zasłużyć na szczyty

Siedzę na szczycie i patrzę na nadchodzące chmury. Wiem, że jestem dość silny, by przetrwać gniew gór Tyyine, ale nie wiem, czy stałem się dość silny, by ich nie skrzywdzić, gdy uderzą.

***

Mój dar nie był ani potężniejszy, ani obcy w swej naturze, ani nawet nie przyszedł za wcześnie czy za późno. Pod wszelkimi względami byłem przeciętny. Wręcz zdawałem się nie dorastać do rangi moich rodziców. Ojciec, jak opowiadano, tuż po narodzeniu rozpędził wielowiekową zimę i obudził życie w spustoszonej krainie. Z matką zaś, odkąd pamiętam, pragnęli polować najpotężniejsi łowcy. Jej krzyk okiełznywał nie tylko drapieżniki, ale i żywioły. Kochano się w jej urodzie i bezkompromisowej dzikości. Ja natomiast przez trzy stulecia nie zdradzałem sobą nic. Pół wieku jeszcze, a zaczęto by na mnie patrzeć jak na Odrzuconego i liczyć każdy kolejny dzień tej dziecięcej niemocy. Do tego jednak nie doszło.

Zląkłem się, a potężne ściany zarośniętego borem wąwozu zadrżały razem ze mną. W jednej chwili runęły, grzebiąc Zdziczałych, którzy zaszli mi drogę, wraz z ich hordami. Ojciec zjawił się natychmiast, przejęty bólem powyrywanych z korzeniami drzew, które zdobiły urwisko i zduszonych rumowiskiem traw i krzewów. Popatrzyliśmy na siebie i wiedziałem, co mnie czeka.

Lecz nie odrzucili mnie od razu. Odeszliśmy z ziem, które kochaliśmy, bo ojciec nie mógł znieść ich cierpienia. Zbyt długo sączył w nie życie, by teraz spokojnie obserwować, jak pod moim krokiem zapadają się jaskinie, a wzgórza obracają w rumowiska. Nie on jeden zresztą. Dla innych mieszkańców naszych ziem wyrok był prosty. Pustoszący mieli swoje miejsce na świecie – z dala od tych, którzy zapewniali mu harmonię.

Wędrówka w to miejsce trwała dziesięć lat. I choć całą drogę przebyłem ramię w ramię z rodzicami, czułem, że z każdym krokiem oddalam się od nich. Ojciec próbował mnie uczyć, jak panować nad darem. On, pod którego stopami rozkwitało życie, który zawsze był błogosławieństwem dla ziemi, po której stąpał! Mówił pięknie, gładko, rzeczy oczywiste i puste. Matka mu wtórowała. Gdy pierwsza gorycz minęła, zaakceptowałem, że tak być musi. Ich słowa były nieprawdą – duchy tak postanowiły – i nic nie mogłem na to poradzić. Szedłem więc przed siebie, powoli zadeptując dziecięcy strach i naiwny sprzeciw.

***

Skalna iglica wyrastająca z masywu ocieniającego dolinę mojego zesłania rozpękła się w powitalnej salwie i runęła na zalegające pod ścianą piarżysko. Rodzice zatrzymali się na ten znak. Ojciec długo ściskał mnie w ramionach i płakał, zarażając swoim smutkiem. Nie mógł wydusić słowa – jałowe ziemie go przytłaczały. Matka była jak zwykle uparcie spokojna i pewna siebie. Pocałowała mnie w czoło i wskazała majaczące w głębi doliny ognie.

– Jeszcze się spotkamy, Werih – obiecała.

Tak zawędrowałem do stóp Tyyine – w surowy świat potężnych gór, których nawet ja nie mogłem zawalić, hal, których żadne mrozy nie mogły dobić i wściekle huczących strumieni, których najpotężniejszy ogień nie mógł osuszyć.

Wioskę Pustoszących otaczał ostrzegawczy krąg ognia. Przeprowadziła mnie przez niego stara kobieta imieniem Umire. Tysiąclecia bytowania w jałowym, niebezpiecznym świecie prawie zgasiły jej dar. Niegdyś niepowstrzymana Pożoga, teraz ledwo podtrzymywała krąg wokół wioski. Spytałem, czemu nie odejdzie, skoro nikomu już krzywdy nie uczyni, a ona popatrzyła mi głęboko w oczy, po czym wskazała na monumentalne, ciemne zbocza gór piętrzące się za nią. Wtedy dostrzegłem ich intensywne odbicie w ciemnoczerwonych tęczówkach kobiety. Były tam i skaliste szczyty, i wypełnione śniegiem żleby, i omszałe dna kotłów, nad którymi przewalały się z hukiem kaskady.

– Jeśli jeszcze jakaś droga mi została, to chciałabym, żeby wiodła tam – westchnęła.

Zasłyszałem później, że za młodu Umire zapragnęła szczytów, ale Tyyine broniły się zaciekle przed jej parzącym dotykiem. Nie zdziwiłem się. Wszak po to tam były, czy też raczej – po to nas tam sprowadzono. Jedynie niewzruszone góry mogły utrzymać w ryzach potęgę Pustoszących. Wysysały z nich siły i przyjmowały ciosy, by te nie spadły gdzie indziej. By nie zostawiały gorszych blizn niż nieregularne szczeliny, ślady obrywów i zbocza usiane wiatrołomami. Nawet jednak w tym układzie dwóch nieustannie ścierających się sił musiały istnieć zasady. Pierwszego dnia starszy wioski wyłożył mi je.

– Tyyine wiedzą, kto mieszka u ich stóp. Żyjemy na ich łasce i musimy je szanować. W dolinach, halach i reglach polujemy, wypasamy zwierzynę i zbieramy dary lasu. Ale szczyty należą do duchów. Jeśli je zagniewamy… – Spojrzał na mnie znacząco, mętnymi oczami, w których ziało szaleństwo niezbędne do przetrwania tutaj.

– Dość gniewu już sprowadziłem – odrzekłem.

– Pamiętaj, ze twój roztrzaskujący skały krok będzie im szczególnie bolesny.

Przyjąłem przestrogę i włączyłem się w życie Pustoszących. Oswajałem powoli miejsce wygnania. Jego specyficzną atmosferę, w której każdy był pozostawiony sam sobie, a równocześnie zależał od wszystkich innych. Zbyt byliśmy dla siebie niebezpieczni, by tworzyć wspólnotę, w jakiej dorastałem, ale samotnie nie mogliśmy przetrwać. Tę chwiejną równowagę każdy nowy mógł z łatwością zaburzyć, bezwzględnie więc słuchałem się starszych.

Czasem krąg ognia przekraczali ci, pod dotykiem których rozkwitały kwiaty albo goiły się rany. Bo nie byliśmy zupełnie niepotrzebni. Świat z dala od Wioski Pustoszących wciąż żył i niekiedy mierzył się z niebezpieczeństwami czy przeszkodami, które pokonać mógł tylko najwścieklejszy żywioł. Gdy do tego przychodziło, jeden z nas wyruszał i przez krótki czas dostawał prawo być ze swojego daru dumnym. Wracał zwykle szybko, by zasług nie przyćmiły kolejne katastrofy.

Jednego dnia odwiedził moją chatę starszy w towarzystwie dwóch przybyszów – jak szybko poznałem, władnych gładzić oceany i uśmierzać gniew wiatrów.

– Potrzebna im pomoc Seemy. Pójdź z nami. Skruszysz głaz zasłaniający wejście.

Poszliśmy w głąb doliny, wspięliśmy się na jej próg i przekroczyliśmy strumień, który rozlewał się tuż powyżej niego. Dalej wyrastała szara, spękana ścianka. U jej podnóża tkwił olbrzymi głaz, a przy samej ziemi dostrzegłem niewielką szczelinę, obok której walały się resztki jedzenia.

– Zniszcz go – nakazał starszy.

– Dlaczego jest tam zamknięta? – spytałem bezwiednie.

Odpowiedziało mi ciężkie westchnienie.

– Tyyine bywają przewrotne. Zabrały nam tę, która mogła być wolna. Otwórz. Opowiem ci, gdy wrócimy do wioski.

Poczułem wtedy tę przewrotność. Spojrzałem na wznoszący się na prawo od nas, regularny szczyt, a on mrugnął cieniem przelatującego obłoku. Serce zabiło mi gwałtownie w piersi i kamień rozpadł się z hukiem.

Seema wyszła z jaskini jak gdyby nigdy nic. Machnęła ręką i sine chmury przesłoniły słońce, które ją raziło.

– Nie chcemy dziś burzy – oświadczył starszy.

Skinęła sztywno głową.

– Nie będzie burzy – obiecała i jej pewność mi zaimponowała.

Gdy wróciliśmy do wsi, dowiedziałem się, że nie była nadmierna. Seemę sprowadzono tu, gdy zatopiła piękną kotlinę, którą przez lata pielęgnowali Krzewiciele z jej rodziny. Umiała rozpętać burzę, jakiej nikt ani nic nie mogło się oprzeć. Z początku nawet tu budziła lęk, bo straszliwe wspomnienia śmierci ukochanych nachodziły ją znienacka i odbijały się echem żywiołu. Uciekała często poza krąg, nie szukała wsparcia. Aż spostrzeżono, że z każdym rokiem jej dar cichnie. Z zazdrością obserwowano Pustoszącą osiągającą to, o czym każdy tu skrycie marzył – panowanie nad sobą.

– Więc czemu ją uwięziliście? Mogłaby odejść.

– Mogła. Chcieliśmy, by odeszła, ale ona pragnęła zostać. Zakochała się w szczytach…

Nie musiał mówić więcej, przeczuwałem, co się stało. Tyyine dały jej poczuć wolność, by zaraz obrócić ją przeciw niej.

– Próby złamania oporu gór kończyły się dla nas kataklizmami. Potoki deszczu, które spadały w dolinę podmywały domy, lawiny kamieni porywały zwierzynę, wiatry kładły lasy. A ona już nie potrafiła się zatrzymać. By przeżyć, musieliśmy zrobić z nią to, co widziałeś.

Spojrzałem raz jeszcze w górę i pomyślałem, że mnie by tak nie powstrzymali. Zaraz zląkłem się tej buty, ale Tyyine mrugnęły do mnie uspokajająco.

Strona 1 z 2

Comments

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *