W oczach gwiazd

Góry Tyyine ponownie zawitały na literacki portal Esensja, tym razem w postaci opowiadania W oczach gwiazd – historii o buntowaniu się przeciwko narzuconej roli, poszukiwaniu wsparcia i dostrzeganiu człowieka ponad wyrokami losu.

Tekst, ozdobiony kolażami autorstwa Agnieszki Hałas, znajdziecie pod poniższym adresem:

https://esensja.pl/tworczosc/opowiadania/tekst.html?id=29927

a ja standardowo już zapraszam Was do przeczytania kilku słów więcej o okolicznościach powstania opowiadania. Tym razem o trudnym procesie poprawiania samego siebie.

Mały kawałek wielkiego świata, czyli problemy, gdy autor „wie za dobrze”

Spotkaliście się kiedyś z wykładowcą czy po prostu znajomym, który znał się na czymś „za dobrze”, by o tym jasno opowiedzieć? Takim anegdotycznym nauczycielem, powiedzmy, fizyki, który tak głęboko wsiąkł w swoją dziedzinę, że nie potrafi już zrozumieć, jak coś może nie być „trywialne”? Mnie się zdarzyło natknąć na takich ludzi i mimo pewnej irytacji, zawsze miałam dla nich zrozumienie. Próbowałam sobie wyobrazić, jak trudno musi być „zapomnieć” o tym, co się umie czy wie, na rzecz przekazania tego w uproszczony sposób.

I z taką trudnością musi zmierzyć się autor, gdy tworzy samodzielny tekst, którego korzenie sięgają jednak rozbudowanego świata, znanego mu w najmniejszym detalu. Jeśli jeszcze, jak w tym przypadku, ów świat nie został nigdy odsłonięty przed czytelnikami, sprawa komplikuje się podwójnie.

W oczach gwiazd to nie tylko kolejne opowiadanie z gór Tyyine, ale też tekst wykorzystujący postać, którą znam… aż za dobrze.

Rahyt nie powstał na potrzeby „W oczach gwiazd”. To przede wszystkim główny bohater długiej powieści, którą napisałam przed kilku laty. Jako że książka obejmowała jego losy od wczesnego dzieciństwa po dojrzałość, zdołał w jej trakcie rozwinąć się i zmienić. Jego charakter, rola w górskim świecie, w społeczności, jego przekonania, sympatie i uprzedzenia zostały ukształtowane przez gro wydarzeń… które nigdy nie dotarły do szerszej grupy odbiorców.

Przedstawienie Rahyta tak, by bronił się bez całej swojej historii i rozbudowanego tła było sporym wyzwaniem. Co chwila do tekstu zaplątywały się zbędne nawiązania, nielogiczne (bez szerszego kontekstu) zachowania bohatera i rozmowy, niemające zaczepienia w fabule.

A i sam świat fikał koziołki. Tyyine przedstawiałam już przecież w wielu tekstach (więcej o nich tutaj), więc poznałam je doskonale. Niektóre elementy świata przedstawionego są już dla mnie tak oczywiste, że zapominam o nich wspomnieć. Inne znowu wydają mi się tak ważne (wręcz niezbędne), że nie umiem z nich zrezygnować nawet gdy nie są istotne dla historii.

A czytelnika to całe tło autorskich bolączek nie obchodzi (i nie powinno) – on ma dostać dobrą i zrozumiałą opowieść!

Cóż, pisząc, nie zastanawiałam się specjalnie nad tym. Pędziłam za swoimi pokręconymi inspiracjami (bo chyba nikt by się nie spodziewał, że ten tekst powstał głównie dzięki piosenkom Elektrycznych Gitar i… Demi Lovato, której nawet nie zwykłam słuchać), niespecjalnie analizując na bieżąco to, co powstawało. Jestem autorką, która idzie na żywioł i odkrywa fabułę w trakcie pracy. Mam jednak świadomość, że taki system działania wymaga zdwojonej czujności na etapie poprawek. I tu zaczęła się prawdziwa gimnastyka – ćwiczenia z „wchodzenia czytelnikowi do głowy”:

  • jak bym to odebrała, gdybym nie wiedziała, że…?
  • czy to w ogóle jest zrozumiałe?
  • czy zostanie uznane za ważne przez kogoś poza mną?
  • czy powinnam wytłumaczyć tło kulturowe tej sceny, czy broni się ona sama?
  • czy to zdanie w ustach bohatera wnosi cokolwiek, czy jedynie zrodzi pytania?
  • po co mi ta scena? Wnosi cokolwiek poza miłym* nawiązaniem do innych opowiadań?
  • Czy powinnam wytłumaczyć dokładniej, kim jest…
  • … i co to, do diabła, znaczy „dokładniej”?!

I tak w kółko.

Do tego dochodził twardy trening pt. „zabij ukochanego kotka”, czyli likwidowanie zdań czy całych akapitów, które sobie „ukochałam”*, ale które w samodzielnym opowiadaniu nie broniły się.

Wierzcie mi, proces poprawek czasem boli.

A potem przychodzi czytelnik…

… i z początku jest miło i przyjemnie, bo czytelnik „betował” też moją powieść i nawet „podświadomie” uzupełniał sobie to, czego w tekście brakowało. Pozytywne opinie zachęciły mnie do wysyłki, która zaowocowała mieszanymi recenzjami i… kolejnym etapem poprawek.

Tak, zgadliście, głównie w obszarze, o który tak próbowałam zadbać – przedstawienia świata i bohatera (znanych mi aż za dobrze). Niestety, jak się okazało, lekcję z „wchodzenia czytelnikowi do głowy” odrobiłam niewystarczająco.

Dlatego kolejna redakcja, choć momentami frustrująca (ale za to prowadzona już nie po omacku) sporo mnie nauczyła. Czy zaowocowała dobrym tekstem? Ja mam wielką nadzieję, że tak, ale tu już ocena w rękach czytelników. Zachęcam do sprawdzenia, co z tych moich pisarskich wygibasów wyszło.


* Przyznać się muszę, że jestem autorką, która ma straszną słabość do swoich tekstów, ukochanych motywów, bohaterów, pomysłów. To niestety nierzadko owocuje zbyt małym autokrytycyzmem, a bardzo często… duuużym bólem w trakcie poprawek. Z dobrych stron – sprawia, że proces pisania jest przyjemnością.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *