Dlaczego Tatry?

Czyli jak uczynić góry „swoimi”.

Jeśli obserwujecie dłużej mój blog i profil na FB, widzicie pewnie, że ile by na nim nie było o górach fantastycznych czy najwyższych, to gdzieś w moim sercu zawsze najważniejsze pozostają Tatry.

Wszystkie inne góry porównuję do nich i wszystkie… wypadają blado. I tak pewnego dnia, łapiąc się na kolejnych narzekaniach, że Góry Skaliste to (surprise, surprise) nie Tatry, zaczęłam sobie zadawać pytanie, skąd we mnie ta straszliwa stronniczość? Dlaczego, ilekroć ktoś mi mówi „ale po co znów w Tatry? W te tłumy, w ten kicz?”, mam tylko odpowiedź: „No bo to Tatry! Nie ma lepszego miejsca na świecie”?

Widoki? Wszystkie przecież mają swoje uroki.

Bliskość? Ale przecież podobnie w zasięgu są Beskidy czy Bieszczady.

Magia wysokości? Inne wyższe!

Ze wszystkich gór przywożę piękne wspomnienia. Alpy – narty. Góry Skaliste – spotkania z naturą. Bieszczady – inspirujące widoki i opowieści. A jednak Tatry….

Czy dlatego, że poznawałam je po raz pierwszy jako dziecko? Przecież nie je jedyne, nawet nie je pierwsze. Ale to jednak w tym poznawaniu tkwi chyba haczyk, na który się złapałam… A konkretnie w tym, co temu poznawaniu towarzyszyło.

Magia opowieści…

Chodząc po Górach Skalistych, rozglądałam się po pięknych, poznaczonych łachami śniegu szczytach i dolinkach i próbowałam przełożyć na nie to, co wyczytałam w Internecie, przewodnikach i na ulotkach parku narodowego. Gdzieś tam była osada, a tamte szczyty nazywają się… No chyba że jednak patrzę w złą stronę… To może chodźmy tędy, tam powinno być ładnie. A nie, może nie, tu się nie da przejść. A o tym chyba pisali… A nie, to może o tamtym. Ktoś wie, czy to są te szczyty, czy te dalej? A nie, to może w bok bardziej. Przecież stąd miało być widać… I tak dalej.

Cóż, nie mam duszy odkrywcy. Kocham to, co znam, co mogę uznać za swoje. A Tatry dano mi od razu poczuć jako swoje.

Zaczynałam chodzić po górach z ojcem, który sam na punkcie Tatr ma fioła. I żaden szczyt, żadna rysa nie była w czasie tych wędrówek bezimienna.

„Widzisz tam? Ten żlebik? To Żleb Drege’a. Nazwa wzięła się od nazwiska człowieka, który w nim zginął. Pomylił się przy zejściu, bo tam w górnej partii to wygląda na przyjemną trasę”. A potem cała historia o kolejnych wypadkach w tym miejscu i kto o nich pisał i co jeszcze powiedzieć można ciekawego.

„Jak popatrzysz w dół, to tam masz taki kamień, widzisz? To kamień Karłowicza”.

„Na Rysy to zawsze tak, by być przed południem na szczycie, to największa szansa na widoki! Kiedyś to lecieliśmy z kolegą tak piechotą z Zakopanego, przez Rówień Waksmundzką, żeby zdążyć”.

„Tam, gdzie śnieg leży, to Wyżnia Galeria Cubryńska. Kiedyś tam próbowaliśmy przejść…”.

I tak dalej, i tak dalej. Gdzie nie stanęliśmy, dowiadywałam się, co widzimy, gdzie ojciec wszedł, a gdzie wejść próbował (choć nie zawsze było to najrozsądniejsze 😉 ). Dzięki temu wszystko wokół stawało się „moje”. Znajome. To on zaszczepił mi miłość do Orlej Perci i pośrednio sprawił, że zaczęłam marzyć o Mnichu (bezpośrednim sprawcą tego marzenia jest Mnich we własnej, strzelistej osobie). Pilnował też, żebym pamiętała o niebezpieczeństwach. Pierwszy „poważny” wyjazd w Tatry, w trakcie którego zdobyłam Świnicę (dla dwunastolatki to było niesamowite przeżycie) zaczął się w księgarni Poraj od… zakupienia książki „Wołanie w górach”. Przed wyruszeniem w jakąkolwiek wędrówkę już wiedziałam, jak łatwo na danym szlaku zginąć 😉 (co zdecydowanie nie miało efektu odstraszającego, ale wypędzało z głowy ewentualne głupie pomysły).

Takiej atmosfery, jaka towarzyszyła moim pierwszym spotkaniom z Tatrami po prostu nie może zastąpić nawet najlepsze opracowanie czy przewodnik. Opowieść, wyciągnięta ręka wskazująca szczyty – to zdecydowało o mojej pasji. Potem były kolejne wypady z chłopakiem, z kolegami, przejścia Orlej Perci (fragmentami, w całości… mogłabym to powtarzać w nieskończoność), spotkania stad kozic i Mnich w doborowym towarzystwie smoka (i świetnego przewodnika Andrzeja Maraska). Ale to już inne historie, skutek tych początków.

Dlatego, jeśli chcecie kogoś zarazić swoją pasją – opowiadajcie, przedstawiajcie góry, sypcie anegdotami. To może być ważniejsze niż obiektywna atrakcyjność wycieczki. Może mówicie do drugiej takiej mnie, w której te historie niepostrzeżenie rozrosną się do rozmiarów zakochania.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *