Mick Conefrey; Ostatni taki szczyt; Wydawnictwo Mova 2021
Mick Conefrey zachwycił mnie książką „Duchy K2”, opowiadającą o historii zdobycia tego szczytu (wrażenia z tej lektury znajdziecie na moim blogu). Dlatego po książce „Ostatni taki szczyt” – opowieści o walce z Kanczendzongą – obiecywałam sobie bardzo dużo. Niestety, do pewnego stopnia się rozczarowałam.
Kanczendzonga to ośmiotysięcznik, który bronił się przed człowiekiem najdłużej, bo aż do 1955 roku. Przyczyny tego były różne – trudności z dotarciem do góry, wyzwania, jakie stawiała wspinaczom, popularność innych szczytów. Ogólnie rzecz biorąc: materiał na barwną opowieść. A jednak „Ostatni taki szczyt”, choć jest pozycją interesującą, nie wciągnął mnie tak, jak tego oczekiwałam.
„Ostatni taki szczyt” rzetelnie relacjonuje pierwsze wyprawy na Kanczendzongę, towarzyszące im dramaty i kontrowersje. Znów możemy czytać o barwnych postaciach takich jak Alistair Crowley czy o mniej kontrowersyjnych, ale bynajmniej nie nudnych wspinaczach i podróżnikach. Autor zgromadził olbrzymi materiał dotyczący członków kolejnych wypraw (dokumenty, wywiady, pamiętniki) i na ich podstawie z wielką starannością budował portrety swoich bohaterów. Pod tym względem nie mam książce nic do zarzucenia. Jeśli chcecie poznać motywacje zdobywców Kanczendzongi, zrozumieć, dlaczego podejmowali konkretne decyzje i jaki wpływ góra miała na ich życie – tutaj to wszystko znajdziecie.
Odniosłam jednak wrażenie, że książce zabrakło trochę tła. Jakby autor z większości pomysłów na przedstawienie podbojów ośmiotysięczników, kolokwialnie mówiąc, wyprztykał się w „Duchach K2”. Jeśli ktoś liczy na dokładne zobrazowanie wpływu zmian technologicznych, politycznych i społecznych na sukces wyprawy w 1955 roku, jeśli szuka dokładnego obrazu kultury lokalnych przewodników i tragarzy, to znajdzie te tematy jedynie muśnięte. W moim odczuciu ujmowało to tekstowi barw i emocji.
Mam też obawy, że dla osób dopiero wchodzących w temat himalajskich podbojów książka może być zbyt sprawozdawcza i pozbawiona nieco powieściowej barwności. Miłośnik takiej literatury brakujące tło „domaluje” sobie sam, w oparciu o wcześniejsze lektury. Dla kogoś niewciągniętego solidny, ale momentami suchy opis tego, kto kiedy był, w którym obozie, ile metrów drogi pokonał i co w międzyczasie działo się u podnóża góry może być zwyczajnie nużący.
Podsumowując. Polecam tym, którzy szukają faktów, chcą poszerzyć widzę. Po emocjonalną ucieczkę w świat gór wysokich zapraszam raczej do innych lektur.