Dariusz Kortko, Marcin Pietraszewski, „Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało”, Wydawnictwo Agora, 2019
„Będziesz szedł, nie wiem, jak długo, ale w końcu dojdziesz” – tymi słowami Krzysztofa Wielickiego, Dariusz Kortko i Marcin Pietraszewski zatytułowali pierwszy rozdział jego biografii i te słowa zdają mi się myślą przewodnią książki. Przez kolejne rozdziały Wielicki przede wszystkim prze naprzód – z uporem, determinacją i nadludzką wytrwałością – narracja zaś usiłuje dotrzymać mu kroku. Autorzy od pierwszych stron umiejętnie wciągają czytelnika w ten marsz, który szybko nabiera tempa. Zaczynają od wielkiego osiągnięcia – zimowego wejścia na Everest – a dalej maraton się rozkręca…
Lista sukcesów Krzysztofa Wielickiego jest długa, a niemal każdy z nich był na swój sposób wyjątkowy. Jak nie pierwsze wejście, to zimą albo nową trasą, albo samotnie, albo samotnie i nocą, albo z kontuzją (i dowolne kombinacje powyższych)… Do tego dochodzi dorobek w roli kierownika wypraw. Autorzy biografii stanęli przed trudnym zadaniem syntetycznego ujęcia ogromu wydarzeń, towarzyszących im emocji i zmieniających się okoliczności. Bo przecież Krzysztof Wielicki to nie tylko sławny wspinacz – to też kawał historii polskiego alpinizmu odbity w życiu jednego człowieka. Przez większość książki dostajemy się więc w istny kalejdoskop – sukcesy przeplatają się z porażkami, zwycięstwa z tragediami, kłótnie z uśmiechami, dowody nieludzkiej wytrwałości ze śmiercią. Czytelnik trafia do Nowej Zelandii, by zaraz odwiedzić Afganistan, a chwilę później mierzyć się z górami Nepalu albo ze zdobyciem funduszy na wyprawę w realiach PRL-owskiej Polski. W jednej chwili odbiera z Wielickim nagrodę w Oviedo (jest rok 2018), by zaraz skoczyć z nim na Nanga Parbat (do roku 1996) po ostatni szczyt korony Himalajów i Karakorum. Choć taka szarpana struktura pozwala uniknąć monotonii i uwidacznia związki przyczynowo-skutkowe, ma też pewne minusy. Przede wszystkim, po przeczytaniu biografii trudno mi było poukładać sobie chronologicznie wszystkie wydarzenia. Odpowiedzią na to mógłby być odpowiedni spis na końcu książki, ale niestety, autorzy nie zdecydowali się go dołączyć.
Mimo że opowieść o Wielickim to opowieść o działaniu, a nie towarzyszącej mu filozofii, autorzy od czasu do czasu próbują uciekać w stronę rozważań o motywacji czy psychice himalaistów. Spostrzeżeniom psychiatrów czy przemyśleniom wspinaczy w moim odczuciu brakuje jednak miejsca. Myśl jest zasygnalizowana, wykorzystana jako motto rozdziału i ucięta. Taka forma na pewno znajdzie swoich zwolenników, czasem jednak pozostawiała mnie z wrażeniem niedosytu. Szczególnie temat śmierci w górach (bardzo częsty na kartach tej książki) zdaje się nie wybrzmiewać w pełni. Początkowo śmierć jest przedstawiana jako kolejny fakt, nad którym trzeba możliwie szybko przejść do porządku dziennego, co koresponduje z cytatem otwierającym jeden z rozdziałów: „Śmierć kolegi boli, ale niczego nie zmieni”. Z czasem jednak narracja (wciąż w pędzie) coraz częściej zahacza o tematy poczucia winy, odpowiedzialności i rozliczeń po śmierci partnerów czy znajomych w górach. Można nabrać wrażenia, że jednak ta śmierć „zmienia” – wprawdzie nie samą decyzję o wspinaczce, ale postawy i stosunki jej towarzyszące – i warto by było poświęcić jej więcej uwagi.
Pewną odpowiedzią na tę potrzebę są fragmenty książki skupiające się na tarciach wewnątrz środowiska himalajskiego oraz trudnych rozliczeniach po szczególnie medialnych tragediach. Cieszę się, że autorzy znaleźli na nie miejsce, bo były to dla mnie szczególnie wartościowe fragmenty. Krótka, ale wyrazista relacja z tzw. „szczytu gliwickiego” pozwala uświadomić sobie, jak wątpliwości natury etycznej wpływały na podziały i kształtowanie się środowiska himalajskiego. Z kolei poruszające wspomnienia Wielickiego z wyprawy na Broad Peak w 2013 roku (zakończonej sukcesem i tragedią), której był kierownikiem, pokazują go w zupełnie nowym świetle. Doceniam, że autorzy biografii we właściwych momentach oddają tutaj głos bezpośrednio bohaterom wydarzeń, dodając relacjom wiarygodności i emocjonalnego ciężaru.
Wspomnienia z Broad Peak są zresztą elementem kolejnego, ciekawego tematu. Bo nie tylko w obliczu tragedii Wielicki-kierownik różni się od Wielickiego-wspinacza. Rozpoczynając swoją działalność kierownika wypraw, musi przestać przeć do góry, a skupić się na popychaniu tam innych. Co więcej, mierzy się z wyzwaniami, których kiedyś nie było i które pozornie nie powinny nimi być. Internet w bazie pod K2 czy zgranie zdolnych indywidualistów w jeden zespół, to kolejne aspekty górskiego świata, które książka odsłania przed czytelnikiem z nie mniejszą werwą niż wcześniej wspinaczki na najwyższe szczyty świata.
Narracja zwalnia dopiero w ostatnich rozdziałach – tak jak i zwalnia sam Wielicki. To miejsce na podsumowania osobiste i oddanie głosu rodzinie. Podobnie jak w wielu innych biografiach himalaistów, w toku opowieści sfera prywatna jest opisana dość pobieżnie (choć sporo miejsca poświęcono pracy i próbom biznesowym), ale i na nią przychodzi czas. Na okładce książki pojawia się myśl, że Wielicki „znalazł powód, by powiedzieć sobie dość”. Ja z tej książki wyniosłam wrażenie, że jej bohater nie tyle powiedział sobie „dość”, co zmienił kierunek swojego marszu. „Piekło mnie nie chciało” buduje wielowymiarowy obraz Krzysztofa Wielickiego. Biografia jest wciągająca i czyta się błyskawicznie, co z jednej strony jest jej atutem, a z drugiej może być pewną pułapką. Idąc nieco „pod prąd” pędzącej narracji można odkryć wiele ciekawych warstw, składających się na portret całego himalajskiego środowiska. Gorąco do tego zachęcam, bo perspektywa na niemalże półwiecze polskiej działalności w górach jest dodatkową wartością książki.