Anne Sauvy, „Na krawędzi życia i gór”, wydawnictwo Stapis, 2006
Pod pewnymi względami założenie książki „Na krawędzi życia i gór”, o której dziś piszę, jest zbliżone do omawianej tu poprzednio pozycji: „W cieniu Everestu”. Anne Sauvy, podobnie jak Magda Lassota, postanowiła spędzić kilka miesięcy (w tym wypadku jeden sezon letni) wśród ludzi robiących coś szczególnego i skrupulatnie to opisać. Tak jak „W cieniu Everestu” skupiało się na życiu bazy pod najwyższym szczytem świata, tak „Na krawędzi życia i gór”… też skupia się na życiu bazy. Tylko że bazy PGHM (specjalnego Oddziału Żandarmerii Górskiej) w Chamonix, u stóp Mont Blanc.
Anne Sauvy miała doskonały punkt wyjścia do swojej pracy. Miała już doświadczenie – „Na krawędzi życia i gór” nie była jej pierwszą książką dotycząca ratownictwa górskiego. Co więcej, sama wspinała się, a przed rozpoczęciem prac nad swoim reportażem, miała już znajomości w świecie ratowników (miała okazję spędzić czas w PGHM-ie trzy lata wcześniej – na potrzeby prac nad powieścią „Nadir”). Od razu też jasno wyznaczyła sobie cele. Napisać książkę skupiającą się na ratownikach, ich umiejętnościach i profesjonalizmie, na niuansach życia w bazie i górskich akcji. To wszystko bez epatowania tanią sensacją: opisami krwawych wypadków i śmierci.
Czy to się udało?
Nie do końca i myślę, że jest to ciekawy aspekt tej książki. Na przestrzeni tych trzystu pięćdziesięciu stron widać jak śmierć bezceremonialnie rozpycha się, niebaczna na zamiary autorki. Tam, gdzie Anne Sauvy próbuje ją pomijać, znajduje tylne wejście – uderzając bliżej, bardziej osobiście, angażując emocje albo… przyciągając zainteresowanie innych.
Ale po kolei. Książka Anne Sauvy bez wątpienia ma sporą wartość faktograficzną. Przy tym zaznaczyć trzeba, że powstała na bazie wydarzeń z 1997 roku i nie opisuje bieżącego stanu PGHM-u, lecz pewien jego moment historyczny. Wiele przemyśleń – chociażby dotyczących planowanej reorganizacji bazy – zdezaktualizowało się już. Wciąż jednak same w sobie są interesujące, gdyż autorka płynnie splata w nich wątki organizacyjne i praktyczne z emocjonalnymi. Jej spojrzenie na ratownictwo jest bardzo „ludzkie”, a jej ciepłe relacje z ratownikami budują wokół opisów akcji, przyjemną, szczerą atmosferę. Czytelnik łatwo zaraża się podziwem czy zaangażowaniem Anne.
Łatwo też zarazić się jej antypatią do dziennikarzy, opisanych w książce. Ilość miejsca poświęconego reporterom, fotografom i filmowcom pojawiającym się w PGHM-ie tylko w celu zdobycia szokującego materiału czy pstryknięcia krwawego zdjęcia zaskoczyła mnie. Autorka nie kryje się ze swoją złością na zachowania „hien” oraz często stawia siebie (również przecież realizującą reportaż) jako kontrprzykład dla ich postaci. To stawianie się w roli pewnego rodzaju autorytetu moralnego momentami mnie drażniło, mimo to jednak uważam, że otwartość i bezpardonowość Anne Sauvy w wyrażaniu swojej opinii dodaje tym fragmentom mocy i wiarygodności. Jest to też jeden z tych wątków książki, w których śmierć pokazuje, że nie zamierza pozostać na marginesie historii. Bo to wokół stosunku do niej i wokół jej przeżywania rodzą się największe kontrasty i kontrowersje.
Drugim miejscem, gdzie śmierć znajduje sobie przyczółek są osobiste przeżycia i przemyślenia Anne Sauvy, które zajmują w „Na krawędzi życia i gór” sporo miejsca. Starannie opisuje ona momenty kryzysowe w swojej pracy (będące odpowiedzią na kolejne dramaty) oraz swój stosunek do wydarzeń, do ratowanych, do ratujących. Żeby uniknąć wyliczanki wypadków, stara się drążyć poszczególne historie, docierać do relacji ofiar czy ich rodzin, angażować się osobiście. Chętnie wrzuca też historyczne przerywniki. Te ostatnie, jakkolwiek zazwyczaj przynajmniej pobieżnie umotywowane, wytrącają niekiedy z rytmu lektury. Same w sobie są ciekawe, ale w moim odczuciu nie dodają wiele do bieżącej narracji.
W całości, „Na krawędzi życia i gór” sprawdza się jako obraz pewnego momentu w historii ratownictwa górskiego w Alpach. Napisane jest sprawnie – pełne plastycznych opisów i wiarygodnie oddanych emocji. Może nawet tych ostatnich było dla mnie za dużo. Osobiste kryzysy Anne Sauvy, choć warte wspomnienia, nie wzbudzały we mnie zainteresowania adekwatnego do ilości poświęconego im miejsca. Chyba też z tego powodu ta książka, choć była przyjemną lekturą, nie pozostanie we mnie na dłużej.