Anna Kamińska, „Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci”, Wydawnictwo Literackie, 2017
Na tle biografii himalaistów „Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci” pióra Anny Kamińskiej wyróżnia się od pierwszych stron. Zazwyczaj w moich recenzjach podobnych książek przeczytacie, że autor niewiele miejsca poświęcił życiu osobistemu (rodzinnemu, towarzyskiemu) opisywanego człowieka. Że góry zabierają większość światła reflektorów – pochłaniają życie, nie zostawiając czasu na nic więcej. I choć biografia Wandy Rutkiewicz temu nie zaprzecza i wciąż poświęca górom wiele miejsca, to jakimś magicznym sposobem… spycha je na dalszy plan.
Anna Kamińska wykonała olbrzymią pracę docierając do przyjaciół i rodziny Wandy Rutkiewicz, zbierając ich opowieści, oddając im głos (dobrze pokazuje to długa lista podziękowań na końcu książki). Wniknęła głęboko w osobisty świat kobiety, której życie przecież nie ograniczało się tylko do gór.
Książka podzielona jest na trzy części. W pierwszej – „Dom” – czytelnik poznaje nie tylko wczesne lata życia Wandy na Litwie i potem w Polsce, ale także historię jej rodziny. Burzliwą i tragiczną – naznaczoną wojną, historycznymi burzami i śmiercią bliskich, która w rodzinie Błaszkiewiczów stawała się tabu. To wciągająca, opowiedziana z wielką dbałością o detale historia. Chwilami poruszająca jak dobry obyczaj, chwilami angażująca jak dobry kryminał. Przeczytawszy ją, wiele się spodziewałam po kolejnych rozdziałach. W końcu ta niebanalna narracja miała zaprowadzić mnie teraz do najobszerniejszej części książki, czyli oczywiście w… „Góry”.
Niestety, stopniowo czar pierwszych rozdziałów przygasł. W drugiej części biografii Wandy Rutkiewicz góry są zaledwie scenerią opowieści o przyjaźniach, konfliktach i miłościach. O radzeniu sobie z codziennością, godzeniu jej z górami, o tym jak panna Błaszkiewicz stała się panią Rutkiewicz… Nieuczciwością byłoby nie docenić pracy autorki i staranności, z jaką przedstawiane są fakty, wykorzystywane relacje przyjaciół Wandy i uporządkowane wydarzenia. Niestety, mimo tego (a może konkretnie ze względu na to), obszerne fragmenty tej części były dla mnie nużące i powtarzalne. Nie pomogło nawet świetne pióro autorki.
Nie zrozumcie mnie źle. To w zasadzie naturalne – jeśli pytamy wiele osób o tego samego człowieka, to spostrzeżenia będą się powtarzać. Podobnie, jeśli wędrujemy przez kolejne zauroczenia i rozstania – wiele schematów się powtórzy. Stąd myślę, że jest to cena za dokładność, na jaką zdecydowała się Anna Kamińska. Część rozczarowania wynika też na pewno z mojego nastawienia. W książkach o „ludziach gór” same góry są często dla mnie niemalże równorzędnym bohaterem. Opis zmagań z nimi, detale dramatycznych przejść, to to, czego szukam. Czytając o wybitnej himalaistce oczekiwałam rozbudowanych opisów wspinaczki na Everest czy szczegółów z kobiecych wypraw, wykraczających poza atmosferę w obozach. Tutaj zaś te elementy (choć, oczywiście, w jakimś stopniu obecne) giną pod opowieścią o człowieku. Wielowymiarowym, dla którego góry są tylko częścią życia.
Autorka odsłania przed czytelnikami różne twarze Wandy Rutkiewicz – zarówno twarz ambitnej himalaistki, jak i emocjonalnej, choć skrytej kobiety. A na każdą z tych twarzy składały się nie tylko sukcesy czy porażki w górach, nie tylko wypadki czy śmierć innych alpinistów, ale właśnie związki, rozwody, rodzinne tragedie, piękne przyjaźnie, „sztab”, który pomagał jej zorganizować życie i góry, a także inne pasje – siatkówka czy rajdy. Ta obyczajowa strona książki pokazuje też szeroko środowisko górskie w Polsce w tamtych czasach. Tarcia, stosunek do kobiet i kobiecych wypraw, które Wanda Rutkiewicz napędzała, stronę organizacyjną, która niezmiennie w biografiach himalaistów wspinających się w czasach PRL jest dla mnie fascynująca. Dlatego, mimo wspomnianych wcześniej minusów, doceniam drogę, jaką obrała autorka. Z tej drogi wynika zresztą wyraźna obecność pewnego wątku, o którym wspomnę na koniec.
Ostatnia część książki, zatytułowana „Tajemnica”, skupia się na ambitnym planie Wandy, nazwanym Karawaną Marzeń. Planie, który ostatecznie zaprowadził ją na Kanczendzongę, z której już nie wróciła. Ponownie, wiele tu analizy wzajemnych stosunków Wandy i jej otoczenia, przemyśleń nad jej sytuacją (w tym zdrowiem) i stanem duchowym w tamtym czasie. Znów czytelnik może znaleźć tu wiele ciekawych faktów, smaczków i detali – konflikt o to, czy Wanda stanęła na szczycie Annapurny, relacja często pomijanego w opowieściach o jej zaginięciu Arkadiusza Gąsienicy-Józkowego itp. – a gór mniej niż by się spodziewał. Tym tropem dochodzimy do końca. Ostatnich wspomnień o Wandzie, bolesnego dla rodziny procesu uznawania jej za zmarłą i podsumowań.
Nim jednak i ja do nich przejdę, chciałabym zwrócić uwagę na jeden wątek, który bardzo mnie poruszył. Na przewijającą się przez całą książkę postać matki Wandy – Marii Błaszkiewicz. Cieszę się, że autorka poświęciła jej sporo miejsca. Dostajemy wgląd w jej historię rodzinną, potem stopniowo w kolejne etapy życia. W specyficzny stosunek do pracy i życia domowego. W dumę z córki i ich wspólne rytuały poprzedzające wyprawy Wandy. W traumy i reakcje na nie. Wreszcie w nieumiejętność pogodzenia się ze śmiercią córki. Zwłaszcza te ostatnie fragmenty są przejmujące i napisane z dużym wyczuciem. Choć siłą rzeczy, Maria Błaszkiewicz jest w tej biografii „postacią drugoplanową”, to historia dzięki jej obecności zyskuje dodatkowy wymiar.
„Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci” to na pewno szczegółowa, napakowana faktami lektura. Dla zapalonego górołaza może być w niej za mało gór, ale dla każdego, kto chce głębiej poznać, kim była Wanda Rutkiewicz to pozycja obowiązkowa. Anna Kamińska włożyła w tę biografię ogrom pracy i mimo pewnych subiektywnych zastrzeżeń, uważam, że praca ta się opłaciła. Poza oczywistą wartością tak starannie opisanej historii, zaletą książki jest to, że pozwala spojrzeć na środowisko himalaistów z nowej perspektywy. Przypomnieć sobie, że nawet jeśli ich życie zdominowane jest przez góry, to poza nimi dzieje się wciąż bardzo, bardzo wiele. Warto, nawet z pewnym wysiłkiem, spojrzeć na te dalekie horyzonty, dla których w biografiach innych wspinaczy często brak miejsca.