Ludwik Wilczyński, Witold Sas-Nowosielski, „Jak dobrze nam zdobywać góry”, Wydawnictwo Stapis, 2019
Książka, o której dziś chcę opowiedzieć – „Jak dobrze nam zdobywać góry” – ma dwóch autorów. Jednak wbrew temu, czego można by się spodziewać, tylko jeden z nich przemówi do nas słowem. Witold Sas-Nowosielski w tym wypadku wzbogaca opowieści Ludwika Wilczyńskiego swoimi satyrycznymi grafikami, które czasem luźno łączą się z tekstem, częściej jednak wymieszane są z nim losowo, bez związku z treścią. Rysunki powstały bowiem niezależnie od książki, podobnie zresztą jak część tekstów, które bywały już publikowane w czasopismach.
Ludwik Wilczyński na początku książki zaznacza, że chce przede wszystkim zachować ustne przekazy, które stopniowo zanikają – stworzyć wspomnieniowe świadectwo czasów. Z góry określonym celem książki jest więc zebranie anegdot i opowieści środowiska wspinaczy okresu PRL. Autor nie ukrywa, że historie nacechowane są mocno jego emocjami , a nawet, że niekiedy mogą być przez niego (tudzież wcześniej jeszcze – przez ludzi, od których je usłyszał) ubarwione czy przerobione. Ot, prawo gawędy czy też „wspinaczkowych bujdałek”, jak je określa.
O czym więc opowiada? O wszystkim i o niczym, można by powiedzieć. Zwłaszcza w pierwszych rozdziałach Ludwik Wilczyński serwuje czytelnikom kalejdoskop schroniskowych anegdotek. O jedzeniu, o sikaniu, o spaniu – niczego nie pomijamy. Część historii to faktycznie humorystyczne „samograje”, część, wzbudzi u czytelnika spoza środowiska co najwyżej wzruszenie ramion. Bywają i takie, które zdają się zbyt zdawkowe – urwane. Szczęściem, niezależnie od tego, czy trafimy akurat na historię, która nas porwie, czy coś, co tylko chcemy „przemielić wzrokiem”, lekturę umili sprawne pióro autora i jego gawędziarskie zacięcie.
Pomysł ubarwienia książki rysunkami Sasa-Nowosielskiego wzbudza moje mieszane uczucia. Z jednej strony lapidarne, celne grafiki same w sobie cieszą oko i często przywołują uśmiech. Na przykład obraz trzech zaniedbanych mężczyzn, siedzących z nadętymi minami nad kuflami piwa i stwierdzających „Tak naprawdę to góry kochało nasze pokolenie!!” jest uroczą satyrą na chorobę, na którą z wiekiem popadają ludzie nie tylko w środowisku wspinaczkowym: „Kiedyś to były czasy! Teraz to nie ma czasów!”. Z drugiej strony, grafiki są w większości rozrzucone po książce losowo, co sprawia, że w połowie jakiejś opowieści czytelnik zostaje z niej zupełnie wyrwany. To może rozpraszać i irytować. Mniejszy problem, gdy dzieje się to w jakiejś luźnej anegdotce, gorzej, gdy wyrywa z nieco poważniejszej historii…
A takich, choć wciąż napisanych lekkim językiem, trochę w „Jak dobrze nam zdobywać góry” czytelnik znajdzie. Szczególnie spodobał mi się rozdział poświęcony odwrotom. Że rezygnacja z walki o obrany cel jest niełatwa wie chyba każdy, kto próbował się z górami – nawet na zupełnie amatorskim poziomie. Ludwik Wilczyński bez skrępowania opowiada o przypadkach, gdy decydował się „uciekać”, a nawet wywierał w tym kierunku presję na towarzyszach (lub jej ulegał). Myślę, że takie opowieści są cenne, chociażby jako przeciwwaga do historii o szaleńczej odwadze i podejmowaniu wszelkiego ryzyka, jakie znajdziemy często w opowieściach o ludziach gór.
Pewnego rodzaju zmiana tonu opowieści następuje w rozdziale o „Lodowych wojownikach”. Ludwik Wilczyński, który sam mierzył się z Himalajami, odnosi się w nim do swoistego kultu, którym w ostatnich latach zaczęto otaczać zdobywców ośmiotysięczników (zwłaszcza zimowych). Autor ucieka w nim od skrajności i jednoznacznej oceny zjawiska, da się jednak wyczuć krytyczne tony wypowiedzi, zwłaszcza w kontekście „unarodowienia” himalaizmu i niektórych jego wypaczeń. Choć tekst jest krótki, myślę, że dla fanów himalaizmu zimowego jako „polskiego sportu narodowego” może być ciekawym spojrzeniem z odmiennej perspektywy.
Z książką „Jak dobrze nam zdobywać góry” jest więc trochę jak ze słuchaniem dziadka czy wujka sypiącego anegdotami przy piwie. Czasem znudzi czy opowie coś, co tylko dla niego pozostaje śmieszne, ale w sumie warto go posłuchać. Wyłowić to, co ważne, co stanowi świadectwo dawniejszych czasów czy zwyczajnie rozbawi i pozwoli „poczuć” te emocje tkwiące gdzieś w przeszłości.